poniedziałek, 24 maja 2010

Tolerancja!

W ostatnią sobotę w Lublinie było ciepło. Pogoda całkiem ładna, deszcz nie padał, a w centrum Lublina narobiło się manifestacji. Dwie legalne i jedna niekoniecznie. Na czele maszerował pochód ONR, za nimi bębniarze z Lubelskiego Porozumienia Na Rzecz Tolerancji, a w całość zamieszali się jeszcze jacyś luźni działacze antyfaszystowscy, którzy zablokowali Krakowskie Przedmieście i musiała ich stamtąd ściągać policja.

Samo wydarzenie nie byłoby w sumie warte jakiejkolwiek wzmianki, ot maszerują sobie, niech im tam. ONR nawet zmądrzało chyba, po powstrzymali się od jawnych wrzut na Żydów i od pozdrawiania “tradycyjnym pozdrowieniem polskich narodowców” (to w żadnym wypadku nie Heil Hitler! Ani trochę, nie, wcale a wcale!). LPRT z kolei szło sobie z tyłu i bębniło, wszyscy wrzeszczeli jakieś hasełka, jak to na tego typu imprezach. Dymu wielkiego nie było, szyby nie leciały, opony nie płonęły, było na pewno spokojniej, niż gdyby przyjechali stoczniowcy albo górnicy.

Takie okazje jednak wywołują u mnie, jak zresztą u każdego szanującego się relatywisty moralnego, kocioł z wątpliwościami. Gdzie leży granica tolerancji? Sytuacja w pewnym momencie przedstawiała się w ten sposób, że grupa blokująca Krakowskie darła się o tolerancji i że “faszyzm nie przejdzie”, na co narodowcy odkrzykiwali coś w stylu “właśnie widać waszą tolerancję”. Ta krótka wymiana wrzasków idealnie pokazuje główną słabość filozofii tolerancyjnej: skoro jesteś tolerancyjny, to rób to do końca i nie zabraniaj niczego nikomu itd. itp. Ja, moralny relatywista, mam z tym niejaki problem, bo z jednej strony rozumiem sens tej argumentacji. Jest on zasadniczo słuszny, skoro wyznaję różnorodność światopoglądową i wolność słowa, to nie powinienem zabraniać zabierania głosu osobom o światopoglądzie przeciwnym do mojego, zgodnie z zasadą, że nienawidzę twoich poglądów, ale dam się posiekać za twoje prawo do ich głoszenia.

Z drugiej znowu strony, czy powinienem dopuszczać do głosu ludzi, którzy mniej lub bardziej otwarcie wyrażają poglądy ksenofobiczne, stylizują się na tych, którzy doprowadzili do wymordowania wielu milionów bezbronnych ludzi i rozpętali najgorszą wojnę poprzedniego stulecia? Czy powinienem tolerować ludzi, którzy jawnie chcą rozlewu krwi, sami o sobie twierdzą, że są gorsi od faszystów i gdyby mogli, wprowadzili by politykę, kto wie czy nie gorszą niż apartheid w RPA?

Gdzie należy postawić granicę? Czy powinienem dopuścić ich do głosu i ryzykować, że znajdą się osoby, które zechcą wprowadzić w czyn głoszone przez nacjonalistów założenia? Czy może zastosować prewencyjną cenzurę? Wyłapać, schować, zamilczeć. Nie ma problemu, nie istnieje, zniknął. Cenzura już była i nikomu normalnemu nie będzie śpieszno jej na nowo wprowadzać, tym bardziej, że na dobrą sprawę gówno daje.

Na koniec jeszcze przemyślenie natury ogólnej: w całej tej sytuacji najciekawszy jednak jest fakt, że podczas gdy manifestacje sobie maszerowały, blokowały itp. w ogródkach na Krakowskim Przedmieściu siedzieli sobie zwykli, przeciętni ludzie, pili piwo, jedli lody i obserwowali cały ten cyrk. I ani ONRowcom, ani antyfaszystom nie wpadło w ogóle do głowy, że ci wszyscy ludzie, mieli ich głęboko gdzieś. Że przeciętny człowiek ma w nosie hasła zarówno jednej, jak i drugiej strony, bo podstawowym pragnieniem przeciętnego człowieka, od tysięcy lat, jest przede wszystkim spokój. Możliwość pracy bez zastanawiania się, czy przypadkiem gdzieś ktoś nagle nie zacznie latać i szukać w załodze fabryki Żydów, nazistów, czarnych i kosmitów, żeby ich wywalić z pracy za niewłaściwe poglądy/narodowość/kolor skóry/ilość oczu. Brak lęku przed tym, że jakiś zdebilały dyktator wywoła sobie wojenkę. ONRowi nie dało nawet do myślania to, że na hasło “Polacy! Chodźcie z nami” nie zerwały się nagle tłumy ludzi.

A mi przyszło do głowy, że zamiast wrzeszczeć swoje hasełka i bębnić, zarówno nacjonaliści, jak i antyfaszyści mogliby pójść gdzieś i zrobić coś konstruktywnego, na przykład pójść do pobliskich lasów i wyzbierać śmieci. Zysk dla wszystkich: czysty las w którym Polacy i inni mogliby sobie spacerować ciesząc się wiosną, a także spokój dla ludzi w centrum, którzy nie musieliby wysłuchiwać wrzasków pod oknami.

A ONR i antyfaszyści mieliby zajęcie, dzięki któremu nie lęgły by im się w mózgach durne pomysły…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz