czwartek, 25 lutego 2010

Koniec jest dobry jeśli po nim jest początek

W tym konkretnym wypadku koniec jednej książki, za którym pojawił się początek następnej.

Koniec odnosi się do opisywanego wcześniej Snu_numer_9 Davida Mitchella. W ostatecznym rozrachunku książka zdecydowanie dobra. Choć fantastyka tam jest absolutnie pretekstowa (o ile w ogóle można mówić o tej powieści, że jest “fantastyczna”), to całość historii, bohaterowie, setting, to wszystko razem ładnie gra i po przebiciu się przez warstwę nieco rozbuchanego języka, całkiem przyjemnie wpasowuje się w mózg czytelnika i zostawia tam taki przyjemny osad. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że książka podeszła mi CAŁA, ale w sumie każdy jej fragment, czy ten ciekawszy, czy mniej ciekawy, dał jakiś temat do przemyśleń, coś nad czym można się zastanowić i czasem spojrzeć na rzeczywistość z innej strony.

 

Początek z kolei do Czarne oceany Jacka Dukaja. Z tym autorem mam problem i trochę podchodzę do niego jak pies do jeża. Do tej pory mam na koncie Lód i nieudaną próbę z Perfekcyjną niedoskonałością. Lód sam w sobie jest rzeczą niemal absolutną i trudną do całościowego ogarnięcia. Rozmach, stylizacja językowa, wszystkie pomysły w nim zawarte sprawiają, że nie jest to lektura lekka, łatwa i przyjemna. Do tej książki trzeba przysiąść. Od Perfekcyjnej odbiłem się niemal natychmiast. Fragment opublikowany swego czasu w Science Fiction uświadomił mi, że nie jestem w stanie przebić się przez warstwę językową. Ilość neologizmów i żargonu technicznego na akapit jest przytłaczająca i niestety dla wielu (w tym mnie) nie do przejścia.

Czarne oceany natomiast zaskakują od samego początku. Wciągają, łapią na lep historii i zmuszają do lektury. Stopień stechnicyzowania języka jest tu mniejszy, przez co łatwiej przebrnąć przez kolejne akapity, co więcej widać w tej powieści pewien przedsmak języka, któremu Dukaj pozwoli wyrwać się na wolność właśnie w Lodzie. Są w tej powieści pewne sformułowania, zwroty, które wywołują właśnie skojarzenia z Lodem. Tu jednak są to tylko wtręty, podczas gdy tam jest to język całej powieści.

Świat który kreuje Dukaj w Czarnych oceanach sam w sobie jest niesamowity i absolutnie fantastyczny. Z jednej strony bliski nam ze względu na osadzenie w realiach naszego globu, a jednocześnie niemal całkowicie obcy. Stosując proste przesunięcie akcji w bliżej nieokreśloną przyszłość, Dukaj eksploatuje możliwości jakie daje takie przeniesienie w genialny sposób, kreując fascynującą wizję naszych przyszłych dziejów. I co najważniejsze wizję, która przekonuje. A przynajmniej mnie przekonała.

Tak więc czas czekać na następny koniec. Co zacznie się potem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz