Dzisiaj, idąc do pracy, byłem przypadkowym świadkiem jak ekipa karetki pogotowia reanimowała jakiegoś faceta. Kompletnie obca mi osoba. Przypadkowy człowiek. I niby to nie pierwsza taka sytuacja, którą widziałem. Niby rzecz całkowicie naturalna, bo każdego prędzej czy później może to spotkać. Ale jednocześnie człowiek w takich chwilach zdaje sobie przykrą sprawę (choć przecież wie to doskonale), że życie jednak jest krótkie. Możnaby powiedzieć, że w porównaniu z ogromem wszechświata jest niczym. A mimo tego, mimo, że jesteśmy na tym świecie tylko przez miliardową część mgnienia oka, to marnujemy ten czas na pierdoły. Na bezsensowne kłótnie o to, czyja racja jest lepsza, która prawda prawdziwsza, sprawiedliwość sprawiedliwsza i czyj bóg jest prawdziwszy. Trwonimy krótką chwilę życia na głupie przerzucanie się wyzwiskami i wzajemne zabijanie, zamiast siąść na chwilę, pomyśleć, pomedytować nad tym, że kiedyś też umrzemy, nie będzie nas, a zostaną po nas nasze dzieci, które będą musiały żyć w takim świecie, jaki udało nam się stworzyć w tym krótkim okresie. Może wtedy, zobaczymy jak głupie jest to wszystko, jak nie warte funta kłaków są te wszystkie ideologiczne spory, bo tak naprawdę liczy się tylko to, co po nas zostanie. Może gdyby tak siąść i pomyśleć, okazałoby się, że te wszystkie konflikty można rozwiązać bez walki, bez tłuczenia się po łbach, wystarczyłoby może porozmawiać. Możemy zostawić po sobie piękny świat. Ale możemy zostawić też po sobie zgliszcza.
Może tego faceta udało się odratować?
Może i emo, ale ma sens, więc może czasem warto pobyć emo?
OdpowiedzUsuńInna sprawa, że zastanawiam się, czy to, co poddajesz krytyce nie jest czymś więcej niż tylko zbędnym bałaganem. Tzn. - to jest złe, lub - jak użeranie się o pierdółki - przynajmniej kłopotliwe. A równocześnie w przykry sposób konstytutywne dla nas. Bez tego bylibyśmy jacyś inni, niepełni.
Zdaję sobie jednak sprawę, że takie pseudofilozoficzne pitolenie jest niczym w zestawieniu z chwilą krwi i bólu. Ot, taka pokusa, żeby popitolić.