Oprócz faktu, że znowu trzeba będzie wybierać między starymi dziadami, weteranami polityki, którzy nie zrobili nic, lub zgoła niewiele (ale za to mają nazwiska i murowane miejsca np w radach miejskich) i potem także niewiele zrobią, a młodymi, którzy może nawet i są pełni zapału i może nawet chcieliby COŚ zrobić, ale starzy im nie pozwolą, jest jeszcze jeden powód, żeby nie lubić wyborów: kampania wyborcza.
Z powodu kampanii wyborczej miasta zamieniają się w śmietniki. Niemal każdy słup, słupek, barierka czy płotek obwieszony jest plakatami wyborczymi. W większości paskudnymi plakatami, przylepionymi na byle jakiej tekturze, przywiązanymi drutem wiązałkowym. Plakatami z durnymi hasłami wyborczymi, urągającymi niejednokrotnie inteligencji przeciętnego wyborcy, ze zdjęciami kiepskiej jakości i w ogólności paskudnymi, byle tylko walącymi po oczach wielkim różowym nazwiskiem. A na każdym plakacie obietnica, “Będzie git!”, “Zrobię wam dobrze!”, “Wybuduję! Zapewnię! Dopilnuję!” (aż by się chciało dopisać “tymi ręcami taczki z betonem będę pchał!”) tylko głosujcie na mnie!
Plakaty przywiązane byle jak, odpadające, a potem walające się po ulicach, plakaty niszczone przez polityczną konkurencję, pobazgrane, nadpalone. I dzień w dzień, aż wreszcie może komitety po wyborach zdecydują się je sprzątnąć (o ile zapłacenie kary nie okaże się bardziej opłacalne niż sprzątnięcie syfu, który się pozawieszało), patrzą na Ciebie gęby wannabe polityków, z każdego zakątka, z każdej latarni, z każdego miejsca do którego da się przyczepić kawał tektury. I nie ma jak się obrócić, żeby nie trafić na wyszczerz któregoś kandydata i nie doznać gwałtu na poczuciu estetyki. Ale cóż, taki los. Wybory na szczęście już niedaleko i zostaje tylko liczyć, że kary za pozostawienie śmieci na słupach będą naprawdę dotkliwe.