W zasadzie można uznać numer za przeczytany. Piszę w zasadzie, bo po raz kolejny stwierdziłem, że nie bardzo chce mi się czytać "od deski do deski". W zasadzie możnaby rzec, że wracam chyba do czasów z początku przygody z czasopismem, gdy to kupowałem je jedynie dla zawartości literackiej, niemal całkowicie ignorując część publicystyczną. Tak zresztą chyba trzeba będzie zrobić, bo i publicystyka jakoś tak znowu mniej interesująca, a jeśli już interesująca, to z przyczyn ograniczenia, to ostatnio wychodzi po łebkach i na szybko.
Ostatecznie numer oceniam w zasadzie jako “letni”. Taki co to niespecjalnie ziębi czy grzeje. Z publicystyki tradycyjnie ominąłem aktualności. Jest to dział w moim odczuciu może nie tyle zbędny, co zwyczajnie kompletnie poza moim spektrum zainteresowań. Poza to spektrum wyleciał również artykuł Bartłomieja Paszylka o wilkołaczych filmach i literaturze. Zatrzymałem się na dłużej natomiast na artykule znanego skądinąd MRW o wielkich robotach. I tu zaskoczenie, bo spodziewałem się, że autor ograniczy się przede wszystkim do anime, a jednak dostałem tekstem znacznie bardziej przekrojowym. I w zasadzie jedyny minus to taki, że cała ta wiedza została tak mocno ściśnięta i przez to może sprawiać wrażenie kolejnej wyliczanki (to ostatnio chyba modny typ artykułu w NF). Znowu wołam więc “Cyklu! Cyklu!”.
Kolejny artykuł interesujący to oczywiście tekst duetu Haska – Stachowicz o wynalazkach z dawien dawna. Tutaj redakcja chyba wreszcie próbuje coś ruszyć w kwestii cyklu, bo wyliczanki jest tu jakby mniej, natomiast konkretne przykłady są opisywane nieco głębiej. Poza tym nagłówek “Wynalazki z lamusa cz. 2” wskazuje, że NF po troszeczku do cykli wraca.
Arcydzieła których nie było. Cóż, skoro ich nie było, to pewnie z jakiegoś powodu, ale niestety temat ten mnie mało interesuje, więc znowu artykuł wyskoczył poza horyzont zdarzeń.
Orbitowski to w zasadzie klasa sama w sobie i jak zwykle trzyma poziom, więc co tu się będę rozpisywał ;)
No i na koniec literatura. Trzy opowiadania, z czego dwa mi nie za bardzo podeszły. Szyda i Cyran jakoś rozminęli się z moim degustibusem, przy czym opowieść Szydy, ma bardzo ciekawy pomysł, jednak w moim odczuciu został on rozwiązany banalnie. Wydaje mi się, że z tak skonstruowanego świata można było wycisnąć znacznie więcej.
Tekstem numeru w mojej osobistej ocenie okazuje się “Z głębin nocy, gdy na niebie księżyc w pełni lśni” Kima Newmana. Opowiadanie wciągające, z intrygującym pomysłem i dające ciekawe możliwości dla przemyśleń. Ostatnie fragmenty może trochę zalatują zbędnym patosem, ale nie psuje to całościowego wydźwięku tekstu.
Do layoutu chyba przyjdzie nam się przyzwyczaić, choć w tym numerze jakoś chyba mniej eksperymentatorsko potraktowano układ tekstów. Niestety nie doczekam się chyba większego dolnego marginesu i w autobusie nadal będę musiał wykonywać dodatkową ekwilibrystykę z przesuwaniem kciuka w inne miejsce, żeby nie zasłaniał tekstu. Ale to pewnie ja jakiś nienormalny jestem, bo nie umiem robić widać żonglerki pismem za pomocą jednej ręki… Zresztą niedługo wracam na rower i problem zniknie, a kto wie, czy następne numery zainteresują mnie czymś na tyle, żeby je kupić?
Wróćmy więc do “Światła”…